Po marcowym i kwietniowym zastoju na rynku nieruchomości sytuacja na powoli wracała do normy, a chwilowa zmiana zachowań klientów nie doprowadziła do trwałych zmian w sektorze nieruchomości. Dodatkowo druga, powakacyjna fala epidemii koronawirusa była zapowiadana z kilku miesięcznym wyprzedzeniem. W efekcie na rynek nieruchomości nie miał wpływu element zaskoczenia, a sami sprzedający i kupujący byli przygotowani.
Stonowane reakcje uczestników rynku widoczne są we wskaźniku koniunktury HRE Index, który co kwartał opisuje stan i zmiany na rynku nieruchomości.
Z danych wynika, że obecnie w mieszkaniówce panuje względna równowaga.
Kupujący biorą więcej kredytów
Druga fala epidemii wpłynęła przede wszystkim na ilość udzielanych kredytów. Jeszcze kilka miesięcy temu dostęp do pożyczek został znacznie ograniczony przez banki – podniesiona została wysokość wkładu własnego, marże, a także bardziej rygorystycznie podchodzono do oceny źródeł dochodów.
Wpływ rządu na rynek monetarny spowodował znaczne obniżenie stóp procentowych, a co za tym idzie, także oprocentowania kredytów. W efekcie banki coraz chętniej udzielają kredytów, a klienci chętnie z tego korzystają. Bardzo duża liczba kredytów została udzielona w październiku tego roku. Niskie, w porównaniu do czasu sprzed pandemii, jest natomiast ich oprocentowanie – średnio 2,9%.
Obniżenie stóp procentowych ma również drugą stronę – skutkuje brakiem atrakcyjnych opcji lokowania kapitału. Podczas gdy banki oferują minimalne zyski na lokatach, dobrą opcją na pewną inwestycję pozostaje zakup nieruchomości.
W efekcie rośnie popyt na mieszkania, a wraz z nim ich cena.
Ceny nie spadają
Oczekiwany przez wielu kupujących spadek cen nie nastąpił. Ceny nadal rosną, ale wolniej o 2-3 procent w stosunku do zeszłego roku i miesięcy przed epidemią. Mimo to w trzecim kwartale ceny wzrosły o 2-3 procent w porównaniu do kwartału poprzedniego. Podwyżki dotyczą głównie dużych miejscowości.
Na gorsze zyski muszą natomiast przygotować się wynajmujący mieszkania. Wydaje się, że to właśnie rynek najmu najgorzej przechodzi obecną sytuację epidemiologiczną i jej następstwa. Pod koniec listopada wskaźnik pustostanów wynosił 6%.
Już w trakcie pierwszej fali epidemii, wynajmujący musieli zmierzyć się z nagłym odpływem najemców. Spadek popytu szczególnie dotknął osoby udostępniające nieruchomości studentom oraz imigrantom zarobkowym. Zakazany został również najem krótkoterminowy.
Rozczarowanie przyniosła również druga fala epidemii i zalecenia rządu, które spowodowały całkowite przejście uczelni wyższych na naukę zdalną.
W efekcie wynajmujący obniżyli oczekiwania finansowe. W Warszawie ceny najmu w stosunku do zeszłego roku spadły średnio o 24 procent i jest to największa obniżka wśród dużych ośrodków miejskich.
Dodatkowo 10% procent mniej mieszkań w porównaniu do zeszłego roku zostało wybudowanych. W październiku i listopadzie wydano natomiast wyjątkowo dużo pozwoleń na budowę. W przyszłym roku spodziewać można się więc wzrostu podaży.